To ujęcie zachowuje w moim sercu szczególne miejsce. Nigdy nie zapomnę chwili, w którym zrobiłem to zdjęcie. Patrząc wstecz, był to prawdopodobnie jeden z piękniejszych  momentów w moim życiu — biorąc pod uwagę widok, który miałem wtedy przed oczami.

Widok na port Zakynthos z góry Skopos.

Ten obraz ma w sobie coś, czego nie potrafię opisać. Jakby cząstkę wspomnienia połączoną z czymś więcej — z emocją, która została tam wtedy we mnie.

Na początku to zdjęcie wydawało mi się kompletnie nieudane. Było ciemne, wręcz nieczytelne. Nie wiedziałem, czy uda mi się z niego cokolwiek uratować — czy da się wyciągnąć z cieni jakikolwiek sens, jakieś kolory, choćby ślad tego, co widziałem.

Po kilku nieudanych próbach edycji zdjęcia w końcu udało mi się osiągnąć efekt, który naprawdę mnie zadowolił. Ale zanim do tego doszło – zdjęcie przez długi czas leżało na dysku. Niezależnie od tego, co próbowałem z nim zrobić, nic mi się w nim nie podobało. Straciłem do niego serce. Wróciłem dopiero po czasie, już z innym spojrzeniem — i wtedy coś zaiskrzyło. W przypadku tej fotografii postanowiłem nie stosować efektu farby olejnej — uznałem, że zupełnie do niego nie pasuje.

Zdjęcie zrobiłem w jeden z tych dni, kiedy los testuje cierpliwość. Byliśmy wtedy na drodze prowadzącej na sam szczyt góry Skopos, skąd rozciąga się widok na niemal całą wyspę. W pewnym momencie zaczęła wyłaniać się ciemna chmura, a byliśmy już dość wysoko. Dostaliśmy się tam quadem, ale nie było to takie proste — mimo że na początku mogło się takie wydawać. Droga była wymagająca, miejscami wręcz niebezpieczna.

Po około 15 minutach jazdy przychodzi moment decyzji: jedziesz dalej albo zawracasz. A jeśli coś się stanie — jesteście tam sami. Nie przypominam sobie, żebyśmy spotkali po drodze jakąś żywą duszę. Wychodzę z założenia, że jeśli nie jesteś czegoś do końca pewien – lepiej nie ryzykować. Ja jednak nigdy nie byłem bardziej pewien, że chcę się tam dostać. W końcu po to tam przyjechałem.

Wokół — tylko cisza, albo cykady. Kamienie i opuszczone na wzgórzach wille. Wyglądały, jakby zostały porzucone przez czas albo przez osuwające się skały. Było w tym miejscu coś naprawdę autentycznego.

Zdjęcie powstało podczas jednego z dłuższych postojów – byliśmy już bardzo blisko zamku, który był naszym celem. Ten moment dał mi przestrzeń, by się rozejrzeć i uchwycić piękno, które wtedy widziałem.

Po dotarciu w wyznaczone miejsce, dostęp już na sam teren zamku wyglądał na zamknięty. Drogę do zamku porastała wysoka, wyschnięta trawa — gęsta i nieprzyjazna. W takich miejscach łatwo o coś nieoczekiwanego: węże, skorpiony, kto wie co jeszcze. Tego nigdy nie można być pewnym. Przeszło mi przez myśl, żeby spróbować się tam dostać, ale są takie chwile, w których trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.

Dla mnie ten obraz to coś więcej niż widok z góry. To zapis chwili, w której się zatrzymałem — gdzieś po drodze, zanim okazało się, że cel, do którego zmierzałem, jest niedostępny. To jeden z tych momentów, który zostaje w pamięci dłużej niż sam cel podróży.

A ta chmura, o której wcześniej wspominałem? Wróciła do nas pod wieczór — tym razem już w pełnej okazałości. Gdy byliśmy na plaży, niebo zrobiło się ciężkie i niepokojące. Nikt nie wiedział, co może się z tego rozwinąć, więc postanowiliśmy zawczasu się wycofać. Mimo to nie zdążyliśmy — dopadło nas szybciej, niż się spodziewaliśmy. Wszystko trwało może z pół godziny, sam deszcz najwyżej pięć minut, ale był intensywny. Spadał gwałtownie i gęsto, niesiony porywami wiatru — krótki, ale zapadający w pamięć. Nie nazwałbym tego burzą, ale i tak zostawiło po sobie wrażenie, jakby natura pokazała pazur.